niedziela, 2 listopada 2014

się poprawiłem - mam go!!!

Wczorajsza wpadka z cielakiem (poprzedni post) mogła skończyć się tylko w jeden sposób ... wiedziałem, że podejdę tego byka choćby nie wiem co! Opracowałem na tę okoliczność strategię.
Zwykle ufałem sobie i zakładałem, że zawsze coś wymyślę na bieżąco, ale wczorajszy czujny cielak, zabrał mi sporo tego zaufania do samego siebie. Jelenie mają wielokrotnie lepszy węch, wzrok niezwykle czuły na najmniejszy ruch, są szybsze i znają las lepiej ode mnie.
Prawie zrobiłem analizę SWOT dla tej sytuacji. :)))
Oczywiście żartuję. Tak czy siak, rzeczywiście położyłem się w dziczym wykrocie. Uwierzcie, że w takim miejscu mocno czuć ich sucho-ostry zapach.
Gdy dotarłem na miejsce, byk był już przed ścianą lasu. Położyłem się zakładając, że dziki "zbiorą" moją ścieżkę zapachową i ostatecznie nie wlezą mi na plecy. Zresztą tak się zapomniałem robiąc zdjęcia bykowi, że nie myślałem o dzikach. Udało się! Po tej sesji wyruszyłem na podchód. Uznałem, że jakby co, materiał już mam, mogę się poszwędać. Niespodziewanie z gęstwy krzaczastej grabiny spłoszyłem sporą lochę z młodymi. Wbrew moim zasadom postanowiłem pójść za nią. Uchodziła mi na odcinku ok. 2 kilometrów. W czasie podchodu nie widziałem jej ani razu, ale wiedziałem dokąd się udaje. Znam matecznik, w którym często bywają. Nagle z ukrytego babrzyska z drągowiny "wystrzelił" przestraszony byk. Chyba dziesiątak. Zwolniłem krok i poszedłem cicho za nim. Nagle, z prawej strony, usłyszałem bardzo niskotonowe i mało przyjemne fuknięcie. To był bodaj najbardziej nieprzyjazny dźwięk jaki zdarzyło mi się usłyszeć w lesie. Spokojnie przeciągnąłem wzrok w stronę źródła tego ostrzeżenia. Locha stała nie więcej niż 10 metrów ode mnie. Była ogromna i przysięgam, zrozumiałem, że tym razem rozpatruje szarżę. Nie wiem czemu, ale mam w takiej sytuacji zwyczaj mówienia do nich. To głupie, ale powiedziałem, jak zwykle to samo ... spokojnie mamuśka, nic od ciebie nie chcę. Stała jak wryta. Chwila trwała może 10 sekund, ale czas jakoś strasznie mi się dłużył. Wokół tylko sosny ... wiecie o co chodzi ... nie ma gałęzi! ;))
Na szczęście odstąpiła od ataku, choć fakt, że "wszedłem na nią", musiał ją głęboko poirytować. To w ogóle było dziwne, bo warchlaki puściła przodem, a sama jakby została czekając na mnie. Małe zwykle ciągną się za matką jak ogony, tym razem było inaczej. Spokojnie, bez pośpiechu odwróciła się i naprawdę ostentacyjnie odeszła. Pomyślałem ... Mikunda, ty się kiedyś doigrasz i poszedłem dalej, tym razem już nie za nią. Wyszedłem z lasu w pełni usatysfakcjonowany. Udało się osiągnąć założony cel. Przy okazji dorzuciłem do kompletu kolejną ciekawą przygodę! W drodze powrotnej spotkałem konie, które jakoś mi pasowały do zamknięcia dnia :)








Zwróćcie uwagę poniżej, już o tym kiedyś pisałem - łanie zawsze patrzą, każda w inną stronę. Ciężko jest je podejść.





p.s. zdjęcia do tego posta robiłem pożyczoną od OLYMPUSA 300 mm stałką ze światłem 2,8.
Osobiście uważam, że to niewiarygodne szkło. Dla ułatwienia dodam, że zdjęcia jeleni są robione o 6.40 rano. W lesie o tej godzinie jest ciemniej niż w mieście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz